Lepszy punkt widzenia
Tekst ukazał się w: "Głos znad Sanu" nr 35
Zwolennicy rozwoju osobistego lubią mawiać, że zmiana samego sposobu myślenia odmieni znacząco nasze życie. Ta myśl wyrwana z kontekstu wydaje się tylko pustym frazesem i ja sam tak dawniej sądziłem, jednak z czasem w pewnym stopniu doświadczyłem, że słowa te są prawdziwe.
W czasie studiów, gdy powoli, lecz nieubłaganie, zbliżała się konieczność podjęcia decyzji „co dalej?” i przede wszystkim „gdzie się udać?”, co raz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nie ma po co wracać do Przemyśla. Potrafiłem tylko narzekać na sytuację w mieście, twierdząc, że „nic się u nas nie dzieje”, że „to jest dziura i trzeba się stąd zabierać”. Jakby na potwierdzenie tego przekonania większość znajomych już nawet na wakacje nie wracała, ponieważ podejmowali oni jakieś pierwsze prace w miejscowościach, w których studiowali.
Patrząc wstecz łapię się na tym, że przecież jakieś wydarzenia odbywały się u nas w mieście, było też sporo miejsc, których nie zwiedziłem lub zwiedziłem już dawno i zdążyły się znacząco zmienić, jednak na skutek tego prymitywnego myślenia nie potrafiłem tego wszystkiego dostrzec albo jedynie bagatelizowałem. Umysł po prostu doszukiwał się potwierdzenia tego o czym był mocno przekonany i w co najsilniej wierzył – zakorzenione w podświadomości przekonanie „tu nie ma nic godnego uwagi” zablokowało możliwość odbioru czegokolwiek, co wykraczałoby po za tę myśl. Byłem bardzo zszokowany, gdy po jakimś czasie nauczyłem się podstawowych praw rządzących umysłem i na własnym przykładzie zauważyłem jak mocno potrafią one oddziaływać i wręcz zaślepić trzeźwy ogląd sytuacji.
Swoisty przełom nastąpił po studiach, gdy stawiałem kroki w pierwszej pracy. Jak to zwykle bywa, człowiek zaczyna doceniać coś po tym, gdy to utraci. Już nie byłem studentem, pracowałem (i pracuję nadal) w innym mieście i moje wakacje ograniczały się do krótkiego urlopu lub zaledwie weekendowych wypadów. Nie mogłem, tak jak w okresie studiów, przyjechać do Przemyśla kiedy chciałem i nie mogłem tam zostać przez całe lato. Ten niedosyt musiał mi jakoś doskwierać lub po prostu była to zwykła tęsknota za domem, ale to sprawiło, że zacząłem interesować się swoim rodzinnym miastem: trochę czytałem o Przemyślu i oglądałem jego zdjęcia. Postanowiłem też nadrobić zaległości w zwiedzaniu, gdy już „odkryłem” i dostrzegłem miejsca dotychczasowo pominięte. Któregoś razu natrafiłem na informację o Schronie Kierowania Obroną Cywilną. Kiedyś trochę interesowałem się tą tematyką, ale w życiu bym nie przypuścił, że taki obiekt mógł być w Przemyślu – prędko zarezerwowałem termin i wyczekiwałem soboty. Po zakończonym zwiedzaniu byłem zafascynowany tym miejscem, tym bardziej, że członkowie stowarzyszenia planowali wprowadzić jeszcze kilka ulepszeń. Marzyłem, aby stało się to jak najprędzej, żeby móc tam wrócić i czerpać radość z „eksploracji” obiektu, który szybko stał się moim ulubionym w mieście. Z naiwnym entuzjazmem zabrałem się za pomoc przy reklamie (z tym większym zapałem, po uświadomieniu sobie, że w czasie, gdy ja potrafiłem tylko narzekać i widzieć wszystko w nieciekawych barwach, ludzie ze stowarzyszenia energicznie działali), wierzyłem też, że z każdym zwiedzającym zbliżała się możliwość zakupu kolejnych eksponatów lub wprowadzenia dodatkowych efektów.
Bardzo inspirujące było poznanie ludzi odpowiedzialnych za schron tj. Przemyskiego Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej „X D.O.K.” pod wodzą Mirosława Majkowskiego. Dowiedziałem się nieco jakie były początki pracy ludzi ze stowarzyszenia i muszę przyznać, że oni potrafili (i rzecz jasna potrafią nadal) nie przejmować się zbytnio okolicznościami czy przeszkodami i konsekwentnie realizować założone cele nie szczędząc przy tym własnych sił. Nie przypominam też sobie, bym kiedykolwiek słyszał, by coś się „nie opłacało” lub, że „nie ma sensu” – ci ludzie doskonale wiedzą, że odpowiednio zaplanowane działanie zawsze ma sens. Jestem bardzo wdzięczny Mirkowi oraz pozostałym kolegom, że nie skreślili mnie jako nowicjusza, choć mogli przecież zakładać, że może to być z mojej strony jedynie słomiany zapał. Nie, nigdy mnie to z ich strony nie spotkało – mimo wielu spraw jakie ich zajmują moje pomysły i propozycje zawsze były wysłuchane. Po zwiedzeniu obiektu, gdy cel został jasno określony, te pomysły zaczęły napływać w niemałej ilości, i w niektóre udoskonalenia miałem jakiś drobny wkład.
Od czasu mojej pierwszej wizyty w schronie minął ponad rok, tu pasowałoby napisać: jak Państwo mają okazję czytać, nadal amatorsko zajmuję się reklamą schronu, choć już teraz w szeregach stowarzyszenia. Być może ta reklama nie przynosi spektakularnych efektów, ale dziś już jestem innym człowiekiem lub raczej człowiekiem z innym sposobem myślenia: nauczyłem się, że jeśli coś nie ma sensu, to jedynie bezczynność, a działanie, choćby o niewielkiej sile oddziaływania, nigdy nie pozostaje bez znaczenia. Z pewnością jest to... lepszy punkt widzenia!
Piotr Dzoć